W wizytą u Anglika na niedzielny obiad
Sunday roast to podobnie jak rosół w Polsce, instytucja.
Jak mi Ben wyjaśnił – nie chodzi tylko o jedzenie, ale też o wspólny proces przygotowywania posiłku, warzyw, potem wspólną, długą biesiadę, następnie wieczór przy kieliszku wina (albo dwóch) i ulubionym programie w telewizji.
Byłam bardzo podekscytowana faktem, że wezmę udział w przygotowaniu sunday roast, bo chciałam zobaczyć od kuchni cały proces przygotowania mięsa i gravy (czyli sosu). Musisz wiedzieć, że Anglicy mają pierdolca na punkcie gravy [wymawiane grejwi], i naprawdę mówię to z czułością, bo wkładają w proces przygotowania tego sosu całe serce :-) i nie ma sunday roastu bez gravy, którym polewa się wszystko bez opamiętania ;-)
Na sunday roast zwykle składa się: duży kawałek pieczonego mięsa (u nas była wołowina), pieczone lub tłuczone ziemniaki, yorkshire pudding, warzywa, a to wszystko podane pod grubym płaszczem gravy.
Zanim przejdę do fotorelacji, napiszę, że nie ma zdjęć gravy, bo wygląda naprawdę niefajnie ;-) chociaż smakuje pysznie. Gravy to wszystkie soki z mięsa, z cebulą na której piekł się kawałek wołowiny, z wodą z warzyw i szklanką czerwonego wina. Co ciekawe – Ben wyjął mięso z piekarnika, odłożył na drewnianą deskę aby odpoczęło i oddało jeszcze więcej soków i po 20 minutach dolał je do przygotowywanego gravy. Trzeba dodać, że mięso ma być krwiste, w żadnym wypadku nie dobrze wypieczone, ani rozpływające się w ustach.
No to może przejdę do fotorelacji :-)
Ben poprosił nas, żebyśmy przynieśli warzywa. Musiałam się upewnić czy chodzi mu o ugotowane czy surowe ;-) Miały być surowe, więc kupiliśmy paczkę groszku, paczkę gotowych warzyw śródziemnomorskich, które okazały się wpadką bo za bardzo niby nie pasują, paczkę miksu warzyw zielonych + marchewka i małe ziemniaczki. Do tego oczywiście ptasie mleczko i 2 piwka z browaru Amber, które nie załapały się do zdjęcia. Normalnie powinniśmy jeszcze przynieść butelkę wina, ale ja nie piłam w niedzielę, a Krzysiek w ogóle nie przepada za winem, więc zdecydowaliśmy się na piwo.
Moi drodzy poniżej sfotografowałam stuffing (w tłumaczeniu niby nadzienie, ale tu nie pasuje, więc zostaję przy angielskiej nazwie). Ben powiedział, że zwykle piecze się to do kurczaka, a często nadziewa się tym kurczaka. Nasz stuffing to mieszanka suszonej cebuli i szałwii. Hmmm… fanką tego to ja na pewno nie jestem ;-)
Po lewej mamy paczkę Yorkshire pudding, co tak naprawdę jest gestym ciastem naleśnikowym na maśle. A przynajmniej tak twierdzą źródła w internecie. Po prawej mamy przyprawę do gravy – złotego graala obiadu ;-)
Poniżej upieczony Yorkshire pudding. Naprawdę nie wiem do czego to porównać z polskich smaków. Generalnie cudownie się go je z gravy, podobno tradycyjnie była to przystawka przed sunday roastem, dla zabicia głodu, ale teraz jest to nieodłączna część obiadu. Są regiony w Anglii, gdzie Yorkshire pudding jest wielkości talerza i to w nim podaje się cały obiad. Poniżej jeszcze zdjęcie piekarnika, jak widzisz nie ma na nim temperatury, tylko stopnie nagrzania od 1 do 9. Typowy piekarnik gazowy, kiedyś też taki miałam w Polsce ;-)
A oto nasze mięsko w czasie pieczenia.
Tytułowe zdjęcie to już kompozycja na talerzu, tuż przed tym jak zalaliśmy go morzem gravy ;-)
Na koniec dodam, że w Anglii w niedzielę w prawie każdym pubie można zjeść tradycyjny sunday roast i bardzo polecam wybranie się tam w okolicy godziny 15.00 – 16.00, to jest w godzinach szczytu ;-)