Czy podróżowanie samemu jest fajne?

Czy podróżowanie samemu jest fajne?


Od zawsze wydawało mi się, że podróżowanie samemu to rzecz tylko dla wybranych, a już na pewno nie dla mnie.
Kiedy więc dowiedziałam się, że moja firma wysyła mnie na 2 tygodnie do Izraela, oprócz wrzasków szczęścia zaczęłam się zastanawiać, jak to będzie podróżować samemu? Przecież weekendy będę miała wolne. Jak sobie poradzę z tą sytuacją?
Od razu uprzedzam, że nie jest to poradnik podróżowania solo, a raczej przemyślenia osoby, która od lat podróżuje, ale dopiero pierwszy raz niedawno wybrała się na solo trip.

Wbrew pozorom, nie o bezpieczeństwo bałam się najbardziej, tylko o to, że będę siedzieć sama, zamknięta w pokoju i się nudzić

Obawiałam się, że kombinacja w postaci niepewności co mnie spotka, lekkiego stresu nowością, braku bodźców zewnętrzych, które by mnie osobiście mogły wykopać z łóżka plus zmęczenie pracą, spowodują, że będę sama spędzać wieczory, zamknięta w pokoju hotelowym.
No ale… gdzie tam! Nic z tych rzeczy, było zupełnie odwrotnie – miałam taką motywację, że wstawałam przed pracą i szłam na plażę, jeździłam rowerem, zawsze wracałam piechotą i zawsze inną drogą, plus w weekendy na maksa eksplorowałam miasto… także prawdę mówiąc, ani chwili nie spędziłam samotnie zamknięta w pokoju, zastanawiając się czy wyjść od ludzi. W jakimś sensie jestem w końcu Ninją ;-) i do rzeczy których się boję, podchodzę z podwójną energią. Zawsze chcę się z tym zmierzyć, aby sprawdzić, czy moje strachy mają w ogóle sens. W 99% nie mają, a ja jestem dzięki temu coraz silniejsza.

Czego nie przewidziałam?

Okazało się, że kiedy podróżowałam sama, o wiele łatwiej łapałam kontakt z otoczeniem. Wydaje mi się, że w zasadzie wtedy nie ma wyjścia – jesteśmy zwróceni do świata zewnętrznego, ja z pewnością o wiele więcej się rozglądałam i uśmiechałam (choćby ze stresu…) co powodowało, że inni byli bardziej śmiali w kontakcie ze mną. Nawiązałam na przykład całkiem ciekawą znajomość z recepcjonistą z mojego hotelu. Bardzo miły starszy pan, który opowiadał mi o swojej żonie Polce i synu, który studiuje w Berlinie. Już nie wspomnę o sytuacji, kiedy jako jedyna turystka jechałam autobusem z Tel Awiwu do Jerozolimy, a kiedy nie byłam pewna na którym przystanku mam wysiąść (były dwa – lol), to wystarczyło ze mową ciała, zupełnie nieświadomie, zasygnalizowałam swoją niepewność, a od razu kilka osób mi powiedziało, że to następny przystanek. Bez pytania i ani jednego słowa ode mnie. W ogóle bardzo dużo życzliwości na mnie spływało – obcy ludzie mi pożyczali swoje ładowarki, zagadywali na plażach i autobusach, czy podprowadzali pod właściwy adres.

No to co z tym bezpieczeństwem?

Ano nic. Jedną jedyną sytuację w której czułam się niepewnie, sama sobie stworzyłam. Mianowicie pojechałam do Jerozolimy bez żadnej mapy, ani backupu dla sytuacji w której padłaby bateria/został ukradziony telefon, ponieważ miałam ze sobą bank energii na 7 naładowań. Zwiedzałam sobie stare miasto, a raczej szwędałam po targowisku, po czym nagle zrobiło się bardzo tłoczno,  więc domyśliłam się, że były wezwania na modlitwy. Czułam się coraz bardziej nieswojo w niekończącym się potoku mężczyzn podążających do meczetu, szczególnie, że musiałam iść pod prąd. Bardzo wąsko, gorąco, ciasno. Nieprzyjemnie. Sięgam więc po telefon, aby spojrzeć na mapę czy dobrze idę, i co? Bateria padła. I wtedy dowiedziałam się, że prąd w banku jest za słaby, aby “podnieść” telefon. Czekałam ze 30 minut, coraz bardziej się stresując. Wpadłam przez chwilę w lekką panikę – co ja zrobię, kiedy nawet nie wiem jaki mam numer autobusu do Tel Awiwu, ani w ogóle gdzie jest dworzec. Po czym się opanowałam, ruszyłam z miejsca, zaczęłam szukać znaków i w końcu przyczepiłam do grupy starszych Japończyków, którzy też szli pod prąd ;-) Kiedy wylazłam już z tego targowiska, popukałam się w głowę i poszłam dalej. Potraktowałam to jako dobrą lekcję na przyszłość.
To wszystko spowodowało, że mam ochotę na więcej i szukam okazji, zastanawiam się, jakby to kontynuować. Podróżowanie samemu wciąga. Nie ukrywam, że pod tym względem bardzo inspirujaca była dla mnie rozmowa z Anitą z bloga banita.travel.pl, z którą miałam okazję porozmawiać na imprezie po Wachlarzu. Anita ma w tym temacie co nieco do powiedzenia, bo podróżowała sama na przykład przez Amerykę Środkową. To było jak olśnienie, bo moi drodzy, nie ma ludzi stworzonych do podróżowania solo i nie ma takich, którzy się nigdy niczego nie boją. Różnimy się tylko tym, czy pozwalamy tym lękom kontrolować nasze życie i czy one są w stanie powstrzymać nas przed odkrywaniem siebie i świata.