Jak to jest wrócić do Polski z emigracji?

Jak to jest wrócić do Polski z emigracji?


No właśnie, jak to jest wrócić do Polski z emigracji?

Poniżej kilka refleksji dwa lata po powrocie do Polski.

Jedzenie znowu ma smak!

Mieszkając w Londynie mieliśmy łatwy dostęp do jedzenia z całego świata. W sklepie na rogu było mango, ajvar, marakuja, oliwki na wagę z Grecji, świeżo wypieczony naam… wszystko, czego dusza zapragnie. Jednocześnie ciężko nam było znaleźć pomidory, które były tak pełne smaku i słodyczy jak te, które pamiętałam. Nie wspominając o wędlinach i chlebie, które smaku nie miały, niezależnie od tego, w jak drogim sklepie były kupione. Po powrocie do Polski rzuciłam się na owoce i warzywa, a także zapisałam do kooperatywy spożywczej, gdzie znalazłam smaki z dzieciństwa. Ciekawe jest to, że zupełnie przestałam gotować dania kuchni polskiej, które towarzyszyły mi na emigracji. Od dwóch lat w mojej kuchni króluje curry, kolendra, awokado, mleczko kokosowe i chilli.

Problemy językowe

Nie da się zapomnieć języka ojczystego przez dwa lata emigracji, to pewne. Można jednak stracić pewność co do pewnych wyrażeń czy wymowy poszczególnych słów. W moim przypadku na przykład problematycznym słowem było wi-fi. W Polsce mówi się wifi, a w Angli łaj-faj. Z jakiegoś powodu straciłam pewność co do polskiej wymowy, w ogóle wydawało mi się niemożliwe, że można literalnie czytać to słowo. Zapytałam więc koleżankę, „słuchaj, jak w Polsce wymawia się łaj-faj?”. Obrzuciła mnie takim spojrzeniem, zrobiła taką minę, że dogłębnie zrozumiałam, iż stałam się dla niej jedną z tych ludzi, którzy udają, że zapomnieli ojczystej mowy, jedną z tych amerykańskich Polaków z dowcipów, na których patrzy się z politowaniem. Nie odpowiedziała, tylko odwróciła się i zaczęła rozmawiać z kimś innym, a ja już nigdy nie zapytałam nikogo poza moim mężem o wymowę jakiegoś słowa. Nie ma to jak wrócić do Polski z emigracji ;-)
Nie dalej jak dwa tygodnie temu w czasie rozmowy z kuzynką powiedziałam „nie wiem na co spędziłam wszystkie pieniądze”. Przy rozmowie był jej chłopak, który jest nauczycielem języka angielskiego i skomentował radośnie, „o! widzę anglicyzmy”. (Po angielsku mówi się spend money,  a słowo spend znaczy wydawać, ale też spędzać np. weekend w innym kontekście).

Być może tak jest, ponieważ bardzo dobrze czułam się w Londynie i uwielbiam mówić w języku angielskim, zaczęłam też w nim myśleć krótko po przeprowadzce. Sądzę, że wpłynęło na to też moje przekonanie, że wyprowadzam się z Polski na zawsze i muszę nauczyć się posługiwać językiem angielskim najlepiej jak to możliwe.

Ludzie są… inni

Słyszeliście na pewno, że ludzie w Anglii są uprzedzająco mili i że to jest fałszywe? Ale jak to ułatwia życie na codzień to jest nie do przecenienia. W Londynie kiedy kupowałam bilet w kiosku albo kawę, już nie wspominając o restauracjach, zawsze ucinałam sobie miłą pogawędkę ze sprzedawcą. Ja to uwielbiam! Chwila relaksującej rozmowy, która daje ciepło na serduszku. Bardzo mi tego brakowało po powrocie do Polski, miałam wrażenie że ludzie są ponurzy i niemili.
Po kilku miesiącach przestałam to zauważać i wygląda na to, ze się dostosowałam ;-)

Polska jest taka piękna!

Po powrocie do Polski czułam się tu jak turystka. Wszystko mi się podobało, krajobrazy mnie zachwycały, byłam po prostu zauroczona. Dokładnie tak samo było, kiedy przeprowadziłam się do Londynu. W Anglii bardzo dużo zwiedzaliśmy, byliśmy w prawie każdym regionie i doświadczyliśmy ich różnic. To mi uświadomiło, że jest naprawdę dużo części Polski, których nie widziałam. Sporo w międzyczasie nadrobiliśmy, w zeszłe wakacje objechałam Zachodniopomorskie, byłam w Szczecinie, Katowicach, Krakowie, zobaczyliśmy kolejne zakątki Mazur i Warmii. W zeszłą jesień byłam pierwszy raz w życiu na grzybach i złapałam bakcyla, kolejną jesień planuję już pod tym kątem. Przypomniałam sobie też, jak piękny jest Szlak Wielkich Jezior Mazurskich oraz jak bardzo uwielbiam żeglowanie.

Zagrożenie pożarowe przestało mi spędzać sen z powiek

Krótko po przeprowadzce do Londynu wynajęliśmy mieszkanie przy Archway. Byliśmy nim zachwyceni z dwóch powodów: miało typowe wielkie angielskie okna z widokiem na czerwone autobusy i było częścią wiktoriańskiego domu. Któregoś dnia siedząc na kanapie w salonie usłyszeliśmy skwierczenie, taki charakterystyczny dźwięk spięcia elektrycznego. Po chwili całe mieszkanie zaczęło się zapełniać dymem, a my zlokalizowaliśmy źródło problemu w pralce. W panice biegaliśmy po mieszkaniu i szukaliśmy korków, bo wyłączenie pralki nic nie dało. Nie mogliśmy znaleźć, więc ja w desperacji postanowiłam zadzwonić do właściciela mieszkania. Warto wiedzieć, że był to człowiek… konkretny, kibol, który za agresywne zachowania został wyrzucony ze swojego ukochanego klubu piłkarskiego. Dzwonię do niego i wrzeszczę w panice do słuchawki fire! fire! fire!!!!! i w tym momencie uprzytamniam sobie, że nie wiem jak są korki elektryczne po angielsku. W ogóle zapominam języka w gębie i nie umiem mu wytłumaczyć co się dzieje, więc rzucam słowami wasching machine!! fire!!! electricity!!!… a on, też w panice, krzyczy, że jest poza Londynem. W międzyczasie mój mąż znajduje korki i wyłącza prąd. Uff. Tak oto uratowaliśmy mieszkanie przed spaleniem.
Mieszkając w Londynie widziałam sporo spalonych mieszkań czy domów, mówi się, że ogień często powstaje w wyniku spięcia w starej instalacji elektrycznej. Miałam też taką sytuację w biurze, w którym byliśmy pierwszymi lokatorami. Po dwóch tygodniach od wprowadzenia się tam, usłyszałam to samo charakterystyczne skwierczenie z gniazdka elektrycznego, ale nikt sobie z tego nic nie robił…

Jazda samochodem znowu dostarcza sporych dawek adrenaliny

Kiedy przyjeżdżają do nas znajomi z Anglii w odwiedziny, zwykle zaczynam od wykładu jak mają się zachowywać jako piesi na drodze. Jeśli stoją na przejściu na pieszych i rozglądając się widzą nadjeżdżający samochód, mają zakładać w ciemno, że on nie zwolni i ich nie przepuści, a jeśli już to przyspieszy. W Anglii w takiej samej sytuacji, nawet na czerwonym świetle bym przeszła przez ulicę, bo to oczywiste że kierowca zwolni. Uprzejmość Anglików widać (i czuć!) również na drogach. Nie ma problemu z zawracaniem na środku drogi czy szukaniem miejsca parkingowego. Kultura jazdy jest tam bardzo ważna. W Polsce, ekhm, niekoniecznie. Codziennie jeżdżę samochodem, sporo też jeździmy po Polsce i naprawdę można się tu spodziewać wszystkiego. Mamy mały samochód, więc to jest oczywiste, że jeśli chociaż przez chwilę wjedziemy na lewy pas, zaraz ktoś podjeżdża nam do zderzaka czy świeci długimi. Nie ma to związku z prędkością czy faktem, że przed nami jest setka innych samochodów, które jadą taką samą prędkością. Zajeżdżanie drogi, skręcanie z pasa do jazdy prosto czy trąbienie jeśli sekundę za późno ruszę na zielonym to smaczki codzienności, na które już nawet nie zwracam uwagi.

Niemożliwe jest wrócić do Polski z emigracji i czuć się tutaj tak samo jak przed wyjazdem, niestety.

To jest oczywiście nasze doświadczenie. Oboje mamy tak, że tęsknimy i wciąż się zastanawiamy czy zostać w Polsce, czy znowu gdzieś wyjechać. Od dwóch lat nie udało nam się tutaj poczuć jak u siebie. Kiedy mieszkałam w Londynie, ciągle tęskniłam za znajomymi i przyjaciółmi. Po powrocie okazało się, że z częścią ludzi nie mieliśmy o czym rozmawiać i nasze drogi się rozeszły. Kiedyś w jakiejś dyskusji przeczytałam, że powrót do Polski po pięciu latach i więcej jest bardzo ciężki, albo niemożliwy. Wypowiadały się tam osoby, które wróciły do Polski po dziesięciu latach i nie udało im się zaaklimatyzować. Dobrze rozumiem dlaczego tak jest. Kiedy się dotknie życia gdzie indziej, to siłą rzeczy niektóre aspekty życia tam są lepsze, a inne gorsze. Potem już nie da się tego „odwiedzieć”.